Getting your Trinity Audio player ready…
|
Dziś zaglądam tam, gdzie zwykle nie zaglądam do „Prophetia Sancti Malachiae de Summis Pontificibus”. Niech będzie, dla odmiany. Nie dlatego, że szukam nadziei. Raczej dlatego, że coś we mnie zaczęło drżeć z ekscytacji. Ten tekst wzywa mnie cicho ale natarczywie. A ja… nie potrafię się oprzeć, gdy coś brzmi aż tak złowieszczo. Malachiasz. Samo to imię działa jak dzwon pogrzebowy w slow motion. Jakby ktoś wyrył je w kamieniu, który oddycha ciemnością. Brzmi jak zaklęcie. Jak zaszyfrowane ostrzeżenie wysłane przez wieki. I powiem szczerze to mnie kręci. Wchodzi pod skórę. Przesuwa granice ciekawości. Niepokoi w najpiękniejszy możliwy sposób.
Przepowiednia Malachiasza to 112 łacińskich haseł. Krótkich, enigmatycznych, czasem poetyckich. Czasem zbyt trafnych, by to był przypadek. Rzekomo opisują każdego papieża od XII wieku do tego ostatniego. Tego, który poprowadzi Kościół na skraj. Tego, po którym przyjdzie cisza. Lub coś gorszego niż cisza.
Zacznę od końca. Od papieża, który ostatni siedział na tronie. Oddychał tym samym powietrzem co my. Przejdę przez nazwiska. Przypiszę im oryginalne hasła. Odsłonię co się zgadza, a co brzmi jak naciągany horoskop dla naiwnych. A potem pozwolę sobie na więcej. Bo pytanie nie brzmi czy to wszystko prawda. Pytanie brzmi dlaczego ktoś tak bardzo chciał, żebyśmy w to uwierzyli. I co się stanie, jeśli właśnie to się dzieje tu i teraz.
Na początek warto przytoczyć finalny fragment samej przepowiedni Malachiasza:
„In persecutione extrema S.R.E. sedebit Petrus Romanus, qui pascet oves in multis tribulationibus: quibus transactis civitas septicollis diruetur, & Iudex tremendus iudicabit populum suum. Finis”.
„W czasie najgorszego prześladowania Świętego Kościoła Rzymskiego [na tronie] zasiądzie Piotr Rzymianin, który będzie pasł owce podczas wielu cierpień, po czym miasto siedmiu wzgórz [Rzym] zostanie zniszczone i straszny Sędzia osądzi swój lud. Koniec.”
Ta część (112) nie posiada numeru. Jakby oddzielone od reszty, a jednak sugerująca finał absolutny. Dlaczego? To jest interesujące. Przepowiednia najprawdopodobniej powstała w 1139 roku. Setki lat później… Mnich benedyktyński Arnold de Wion opublikował ją w 1595 roku Wydaje mi się, że najwyraźniej lubił gdy wszystko miało swoje miejsce i musiało być ładnie ponumerowane. Poukładane jak fiolki z trucizną na półce aptekarza. Ale ostatnie hasło „Petrus Romanus” zostawił bez numeru. Specjalnie? Czy może ręka mu zadrżała, przeczuwając coś złowieszczego? To nie Malachiasz, pozostawił fragment bez liczby ale mnich. Może on uznał, że „ostatni papież nie zasługuje nawet na numerek, bo po nim liczby tracą sens. Zostają tylko ruiny Rzymu i Sąd Ostateczny. Na co komu cyferki, gdy płonie świat? Zabawa w liczby skończona. Teraz bawmy się w Apokalipsę!”. Nigdy nie dowiemy się tego – jednoznacznie. Pozostają tylko spekulacje, hipotezy.
Wielu interpretatorów uznało, że po „Gloria olivae” kolejnym papieżem będzie właśnie „Piotr Rzymianin”, ostatni przed końcem świata. Czyżby chodziło o Franciszka? A może to jeszcze ktoś inny? Przyszły lub nieoficjalny? Z tym pytaniem ruszajmy w naszą podróż wstecz.
Papież Franciszek (od 2013 do 2025) – Petrus Romanus (Piotr Rzymianin)
Jorge Mario Bergoglio. Pojawia się w proroctwie nie wprost z numerem, lecz jako tajemnicza postać z listy. „Petrus Romanus”. Pasterz w czasach najgorszego prześladowania. To ironiczne pierwszy papież z Ameryki, jezuita o imieniu Franciszek, miałby nosić miano Piotra Rzymianina? Trudno o bardziej przewrotną zagadkę. Interpretatorzy proroctwa głowią się, jak dopasować ten tytuł do niego.
Jedna z teorii wskazuje na patrona, którego imię przybrał. Św. Franciszek z Asyżu urodził się jako Giovanni di Pietro Bernardone. Syn pewnego Pietra zwanego Bernardone. A więc duchowo Franciszek jest „synem Piotra”. Inni zwracają uwagę, że Franciszek jako biskup Rzymu jest następcą Piotra i administruje diecezją rzymską. W pewnym sensie więc Piotr Rzymianin to on sam, nowy Piotr dla Rzymu. Faktyczne zbieżności? Peter to imię ojca Kościoła. Św. Piotra Apostoła, a papież z Rzymu zawsze jest dziedzicem Piotra.
Malachiasz mógł więc postawić kropkę. Ostatni papież = drugi Piotr. Franciszek urodził się daleko od Rzymu w Buenos Aires ale przecież jest z pochodzenia Włochem (jego rodzice wyemigrowali). Rzymianin z krwi? Czemu nie! Krew jego przodków płynęła nieopodal siedmiu wzgórz. Nosi też imię najpopularniejszego włoskiego świętego – Il Poverello z Asyżu. A Asyż w Umbrii to serce dawnych Rzymskich ziem.
Rzecz ujmując „Piotr Rzymianin” brzmi jak ponury żart na koniec dziejów. Wyobraźmy sobie papieża tułacza, który wśród ruin Rzymu karmi ocalałe owce w świecie post-apokalipsy. Franciszek ze swoją skromnością i ubogą stylistyką pontyfikatu pasuje do obrazu pasterza wśród gruzów. Wszak to papież, który zrezygnował z przepychu pałaców. Mieszkał w domu św. Marty i wozi się Fordem Focusem – jak tułacz gotowy do drogi. Bywały sugestie, że Franciszek mógłby być „ostatnim papieżem” też z powodu wewnętrznych kryzysów Kościoła. Skandali, podziałów doktrynalnych, proroctw o schizmie. Być może to nie meteoryt ani kataklizm zniszczy Rzym, a powolna erozja autorytetu? Wtedy Franciszek jako Piotr Rzymianin pasie owce pogubione w wierze, podczas gdy wokół wali się to, co zostało z instytucji.
Pytanie, czy to już ten czas „najgorszego prześladowania”? Bo choć chrześcijanie doświadczają trudności, to czy miasto siedmiu wzgórz już płonie? Na razie nie. Choć wyobraźnia podsuwa obraz bazyliki św. Piotra targanej burzą.
Niektórzy badacze zwracają uwagę, że w tekście zdanie „In persecutione extrema… sedebit” jest osobnym akapitem. Można to odczytać tak, że między „Chwałą oliwki” a „Piotrem Rzymianinem” mogło być jeszcze kilku papieży. Jeśli tak, Franciszek nie jest Piotrem Rzymianinem, a dopiero przygotowuje scenę pod jego przyjście. Być może proroctwo świadomie zostawia furtkę? Tak gdyby papieży było więcej niż planowano (112). Wtedy zdanie odnosiłoby się do jakiegoś odleglejszego końca.
Inna hipoteza to zwolennicy teorii spiskowych sugerują istnienie nieuznawanego antypapieża Piotra II (jak np. pewien samozwańczy „Petrus Romanus” z Afryki, o którym internetowe fora rozpisywały się tuż po wyborze Bergoglio). To pokazuje jedno – aura tajemnicy wokół Franciszka Piotra Rzymianina jest pożywką dla katastroficznych wizji.
„Bolt from the blue” – Dzień w którym Benedykt XVI ogłosił abdykację (11.02.2013). Wtedy nad Bazyliką św. Piotra uderzył piorun. Uchwycony na dramatycznej fotografii, która obiegła świat. Wiele osób odczytało to jako złowieszczy znak. Franciszek przejął tron Piotrowy w atmosferze takich omenów. Czyżby niebo mrugnęło do nas wtedy znacząco? W stylu „Malachiasz miał rację, nadchodzi finał…” A może to tylko elektryczność atmosfery? Równie kapryśna co interpretacje proroctwa…
Co należy jeszcze powiedzieć to, że papieże unikają imienia Piotr. To symbol fundamentu. Skała na której zbudowano Kościół, nie powinna mieć swojego dublera. Imię Piotr II nigdy nie zostało użyte przez żadnego z papieży. Nie przez przypadek. Tradycja głosi „był jeden Piotr apostoł, pierwszy papież i drugi być nie może”. To jakby włożyć koronę samego Chrystusa i stwierdzić „ja teraz rządzę Niebem”.
I wtedy przychodzi Franciszek… Pierwszy w historii papież, który przyjmuje takie imię. I nie byle jakie. Franciszek z Asyżu był buntownikiem. Ascetą, który gardził strukturą i władzą Kościoła. Człowiek, który wybrał dziury w sandałach zamiast pierścieni. Który zamiast budować pałace, łatał dachy kościołków i tulił trędowatych. To tak, jakby ktoś przyjął imię Rewolucja I i usiadł w fotelu dyrektora korporacji. Symbolicznie – „Nie jestem jak inni. Jestem zmianą. Jestem tym, co przychodzi na końcu”.
Franciszek to imię niepiotrowe, bo zrywa z majestatem. Z potęgą, z hierarchią. To imię które nie wznosi katedr, lecz świeci światłem w ruinach. Wielu mówi, że to tylko maska biedny pasterz, który gasi ogień ale przynosi popiół. Ale może o to właśnie chodzi. Może jednak Franciszek ma coś wspólnego z proroctwem o „Piotrze Rzymianinie”?
Spójrzmy:
Papież z włoskimi korzeniami (jego przodkowie z Piemontu = Rzymianin).
Pierwszy jezuita na tronie Piotra (czyli „czarny papież” w białej sutannie).
Następca Benedykta, który miał czarnoskórego króla w herbie (symbolicznie – „Murzyn” = „De gloria olivae”).
A teraz prowadził Kościół przez epokę ciemności. Rozłam, odejścia wiernych, wojny, apatia duchowa. Trzyma ten tonący statek ale czy go ocalił? Czy jest ostatnim, który próbował zanim nadejdzie „ten bez twarzy”?
Co takiego zrobił Franciszek, co uznaje się za herezję, a jest powrotem do korzeni chrześcijaństwa? Mówił o miłosierdziu zamiast potępienia. Otwierał ramiona dla rozwodników, samotnych matek, gejów, ateistów… i tym samym deptał butem dumne formułki doktrynalne. Świadomie zrezygnował z aksamitu i marmurów. Z mieszkania papieskiego zrobił muzeum, a sam przeniósł się do skromniejszego lokum. Symbol w praktyce. Spotykał się z imamami i rabinami, zamiast prowadzić krucjaty. Krytykował klerykalizm, zamiast wzmacniać hierarchiczną dumę duchowieństwa. Zamiast karania i ekskomuniki, dawał przebaczenie i dialog. Dla jednych to herezja. Dla innych? Ewangelia w praktyce. Franciszek mógł być wszystkim tym, czego nie odważył się zrobić żaden Piotr. I może właśnie dlatego nie ma numerka. Bo koniec nie potrzebuje numeru. Potrzebuje lustra. Które obija wszystko, co nie powinno mieć miejsca i zarazem jakie powinno być.
Benedykt XVI (2005–2013) – Gloria olivae (Chwała drzewa oliwnego)
Joseph Ratzinger, figuruje w przepowiedni Malachiasza jako „Gloria olivae”. Czyli „Chwała oliwna” lub „Chwała drzewa oliwnego”. To hasło nr 111, ostatnie przed Piotrem Rzymianinem. Zwolennicy proroctwa od razu dopasowali je do Ratzingera. Przybrał imię Benedykt, a gałązka oliwna jest symbolem jednego z odłamów zakonu benedyktynów. Znaczy Oliwetów
Czyżby papież sam wpisał się w proroctwo, wybierając takie imię? Malachiaszowi by się to spodobało. Oliwka to wszak symbol pokoju, a Benedykt XVI pragnął pokoju między wschodem a zachodem chrześcijaństwa. Między wiarą a rozumem. Niektórzy wskazywali też na godło Benedykta. W jego herbie widnieje murzyn z czerwonymi ustami.
Jednak gdy on urodził się 16 kwietnia… Kościół wspominał św. Benedykta Józefa Labre zmarłego dokładnie 16 kwietnia 1783. A ten święty bywał zwany „człowiekiem pokoju”. Pokój, oliwka… Interpretatorzy potrafią łączyć kropki dowolnie…
Fakty historyczne nadają temu mottu pewien posmak goryczy. Oliwka kojarzy się z gajem oliwnym. Miejscem agonii Chrystusa. A pontyfikat Benedykta XVI również miał swój ogród oliwny – skandale (np. te związane z nadużyciami w Kościele i pedofilią) i ciężar tradycji. Był papieżem uczonym, spokojnym. Niczym mnich w oliwnym gaju. A jednak jego decyzje (jak słynna abdykacja w 2013 r.) wstrząsnęły Kościołem. Gloria olivae brzmi jak triumf pokoju ale czy chwałą oliwki nie okazało się samo odejście Benedykta? Jako pierwszy papież od średniowiecza ustąpił z tronu. Gest pokory i (dla niektórych) tchórzostwa zarazem. Można powiedzieć oliwka obumarła na chwałę drzewa, bo abdykacja otworzyła drogę następcy (Piotrowi Rzymianinowi?), a Benedykt zyskał chwałę „papieża emeryta”, mędrca zza kulis.
To podsuwa obraz Benedykta jako strażnika oliwnego ogrodu w zmierzchu. W jego imieniny w wielki czwartek 2012 Watykan ogłosił, że planuje zasadzenie oliwek na zboczach Watykanu. Symbolicznie może czekając na czasy Getsemani (ogrodu oliwnego). Sam Benedykt pisał o męczeństwie z miłości.
Niektórzy łączyli Gloria olivae z ruchem Benedyktynów Oliwetów. Spekulowano, czy Ratzinger nie należy czasem do nich albo czy nie przyjął imienia celowo w nawiązaniu. W istocie oliweci oczekiwali „papieża pokoju” na końcu czasów. Co sprytniejsi zwracali uwagę, że Malachiasz nie podał imienia „Piotr II” żadnemu papieżowi, by nie dublować Piotra Apostoła. Jedyny „Piotr” miał się pojawić właśnie jako Piotr Rzymianin. Alternatywnie – pojawiały się sugestie, że być może to nie Ratzinger, lecz ktoś z oliwnych wzgórz (np. z Jerozolimy) miał być prawdziwą „Chwałą oliwną”. Ale oficjalnie nic lepiej nie pasuje niż to, co mamy. Benedykt XVI gloria oliwna, gałązka pokoju pośród burzy. A że potem nastąpił koniec pewnej epoki (abdykacja), motto to jawi się niemal proroczo, spokój oliwki przed apokalipsą…
Jan Paweł II (1978–2005) – De labore Solis (Z pracy Słońca / Trud Słońca)
Karol Wojtyła, otrzymał w proroctwie Malachiasza kryptonim „De labore Solis”. Tłumaczony dwojako „Z pracy Słońca” lub „Ze znoju Słońca”, a często interpretowany także jako „od zaćmienia Słońca”. I tutaj wielu oniemiało – Wojtyła urodził się 18 maja 1920 w dniu zaćmienia słońca, a jego pogrzeb 8 kwietnia 2005 przypadł również w dzień rzadkiego, hybrydowego zaćmienia Słońca! Czy trzeba lepszego dopasowania? Mimo że zaćmienia nie były widoczne akurat nad Polską czy Rzymem, sam fakt zjawiska astronomicznego w tych datach wystarczył, by okrzyknąć hasło trafionym. Mało tego popularna opinia głosiła, że Jan Paweł II sam był słońcem, które krążyło po świecie. Odbył przecież niezliczone pielgrzymki, okrążając kulę ziemską wielokrotnie niczym promienie słoneczne obiegające glob.
Symbolika aż kipi. W warstwie faktów to jeden z tych przypadków, gdzie nawet sceptycy mruknęli „Hmm, coś w tym jest”. Bo co innego wskazać papieża, którego życie spina klamra dwóch zaćmień? Można wprawdzie powiedzieć, że zaćmienia słońca zdarzają się dość często ale tu statystyka wygląda ciekawie. Czy Malachiasz przewidział papieża, który przejdzie do historii jako „papież z zaćmieniem w tle”? A może to czysty przypadek, któremu my nadajemy sens po fakcie?
De labore Solis brzmi też poetycko. Słońce się trudzi, świeci, a potem męczy (zaćmiewa). Jan Paweł II rzeczywiście spalał się w trudzie. Podczas długiego pontyfikatu podróżował do 129 krajów Głosił niezliczone homilie, aż w końcu ciężka choroba Parkinsona przyćmiła jego blask w ostatnich latach. Słońce zaszło 2 kwietnia 2005, gdy zmarł. A wierni żegnali go na Placu św. Piotra przy blasku świec, jakby noc zapadła.
„Z pracy Słońca” może i słońce pracowało ale czy owoce tej pracy nie bledną? Po jego śmierci Kościół wkroczył w turbulencje (np. ukrywane afery pedofilskie). Niektórzy z przekąsem mówią, że Jan Paweł II tak mocno świecił charyzmą, że po nim został tylko zmierzch. W proroctwie Malachiasza to motto stoi tuż przed Gloria Olivae i końcem. A przecież pontyfikat JP2 trwał wyjątkowo długo i intensywnie, jakby Słońce dawało z siebie wszystko przed zachodem lub tym co miało nadejść…
Były próby mniej dosłowne, np. że labour Solis odnosi się do zaangażowania Jana Pawła II w filozofię pracy (napisał encyklikę Laborem exercens). Inna teoria podkreśla, że Wojtyła pochodził ze wschodu (Polska gdzie wschodzi Słońce dla Europy)
Jeszcze inna zwraca uwagę na imię jego matki Emilia, które rzekomo ma związek z Aemilius (coś ze Słońcem w genealogii? Tu kreatywność sięgała zenitu). Ostatecznie jednak zaćmienia stały się wizytówką tego hasła.
To przykład dopasowania post factum doskonałego. Tak bardzo, że aż kusi, by uwierzyć w proroczy charakter listy. A może po prostu w niebie lubią dobrą dramaturgię? Jakby reżyser dziejów powiedział „Skoro już ludzie rozpowszechniają tę listę, dajmy im spektakl – papież rodzi się i umiera w cieniu Księżyca”.
Jan Paweł I (1978) – De medietate Lunae (Z połowy Księżyca)
Albino Luciani, panował zaledwie 33 dni i proroctwo Malachiasza opisuje go hasłem „De medietate Lunae” czyli „Z połowy Księżyca”. Gdy w 1978 wybrano Lucianiego papieżem, księżyc faktycznie był w połowie. Dokładniej, dzień po trzeciej kwadrze. Zmierzał do nowiu. Co więcej, jego pontyfikat trwał jeden miesiąc księżycowy plus kilka dni. Można rzec od jednej połowy księżyca do drugiej. Niektórzy żartowali, że Jan Paweł I sam wyglądał jak księżyc w pełni. Jego szeroki uśmiech przyniósł mu przydomek „uśmiechnięty papież”, a uśmiech przypomina przecież kształt półksiężyca.
Faktycznie zmarł nagle w nocy z 28 na 29 września 1978. Tuż przed pełnią, a więc nie dożył połowy kolejnego cyklu księżycowego. Jego krótki pontyfikat odzwierciedla ulotność faz księżyca. Pojawił się jak blask między nowiami i zgasł. Miał nawet w herbie gwiazdę (nie księżyc co prawda) ale to drobiazg. Ważniejsze to, że Albino po łacinie znaczy biały. A łacińskie luna to również coś białego na niebie. Co ciekawe, Luciani urodził się w diecezji Belluno we Włoszech. A Belluno dosłownie wywodzi się od bella luna – „piękny księżyc”.
Trudno o bardziej poetyckie potwierdzenie. Jakby całe życie Jana Pawła I naznaczone było srebrnym światłem Luny. „Z połowy Księżyca” aż się prosi o snucie teorii spiskowych. Śmierć Jana Pawła I rodziła plotki o otruciu (pół księżyca, pół prawdy, pół mroku?). Można rzec księżyc został przecięty na pół nagłą śmiercią. Papież nie zdążył rozbłysnąć pełnią. Jego imię Jan Paweł zawiera dwóch poprzedników, jakby dwie połówki. Malachiasz mógł tu wieszczyć – ten papież będzie tylko połowiczny, przelotny jak faza Księżyca. W istocie Luciani był jak ćma, która pojawia się o zmierzchu i znika nim nadejdzie świt. Jego dobroć i ciepło (był skromny, chodzący piechotą po Watykanie, unikający koronacji tiarą) odcisnęły ślad, choć trwały tak krótko.
Paweł VI (1963–1978) – Flos florum (Kwiat kwiatów)
Giovanni Battista Montini. Widnieje u Malachiasza jako „Flos florum”, czyli „Kwiat kwiatów”. Brzmi uroczo papież kwiat. Najczęściej wskazuje się, że odnosi się to do lilii heraldycznych. W herbie Pawła VI widniały trzy srebrne fleur de lis (lilie) na czerwonym tle. Lilie uważane są za królowe kwiatów symbole czystości i Maryi. Trzy lilie, czy to nie kwiat kwiatów? Montini pochodził z Lombardii, której dawnym symbolem również była biała lilia. Można też zauważyć, że imię Paweł (Paulus) nie niesie florystycznych znaczeń, ale jego poprzednik Jan XXIII nazwał go kwiatem wśród kardynałów z racji jego delikatności. Faktycznie, Paweł VI był postacią dość ascetyczną i kulturalną. Ceniono jego wrażliwość pasowałby do metafory kwiatu w ogrodzie dość surowych hierarchów. Za jego czasów rozkwitł Sobór Watykański II (który odziedziczył po Janie XXIII i doprowadził do końca), wprowadzając świeże kwiaty reform w skostniałe struktury. Ale każdy kwiat więdnie, pontyfikat Montiniego widział również rewolucję obyczajową lat 60 i burze wewnątrz Kościoła (odpływ księży, kontestacja Humanae vitae). Można rzec, że Paweł VI starał się ocalić kwiat wiary w niespokojnych czasach. A jego słynne słowa „Czuję, że przez jakąś szczelinę dym szatana przedostał się do świątyni Boga” (1968) brzmią jak lament ogrodnika widzącego chwasty wśród róż.
Symbol lilii pojawiał się w wielu papieskich herbach, czemu akurat Montini miałby być tym najwspanialszym kwiatem? Wielu poprzedników używało kwiatów w symbolice. Argumentują sceptycy. Więc to hasło jest tak ogólne, że pasuje do każdego. Rzeczywiście Klemens VIII miał lilie, Pius XII miał róże, itd. Jednak interpretatorzy listy upierają się przy Pawle VI, bo jego lilie były trzy i centralne. Bo Montini po włosku związane jest z górą (Monte), a kwiaty lilii w heraldyce często przedstawiano wyrastające z pagórków. To już dość naciągane.
Można by również, uczynić Pawła VI kwiatem na grobie starego Kościoła. Za jego pontyfikatu zmarło wielu starych kardynałów. Skończyła się epoka trydencka, msza łacińska ustąpiła miejsca posoborowej – jakby kwiaty złożono na dawnym porządku. Montini sam zresztą zmarł w 1978, w roku trzech papieży (3 papieży w ciągu jednego roku zmarło) i był to początek intensywnych przemian. Flos florum to piękny kwiat ale i kruchy. W oczach krytyków Paweł VI nie udźwignął rewolucji (pozostawił kościół w chaosie doktrynalnym), więc kwiat został przygnieciony przez ciężar zmian.
Wspomniany fakt, że lilie były w wielu herbach daje okazję, by zastanowić się może proroctwo pierwotnie celowało w kogoś innego? A Montiniemu przypisano je później? Jednak oficjalnie 108 należy do Pawła VI
Jan XXIII (1958–1963) – Pastor et nauta (Pasterz i żeglarz)
Wenecja miasto na wodzie, zawsze kojarzy się z łodziami. Jako patriarcha i pasterz wiernych, Jan XXIII dosłownie był pasterzem żeglarzem. Bo w swojej diecezji musiał nieraz poruszać się po kanałach gondolą czy vaporetto niczym duszpasterz na falach. Ponadto Roncalli pochodził z regionu Bergamo (północne Włochy), ale jego nazwisko nie wskazuje bezpośrednio na motywy żeglarskie. To raczej urząd w Wenecji jest kluczem. Dodatkowo św. Jan (XIII-wieczny) jest patronem flisaków i żeglarzy. Lecz imię Jan papież Roncalli przybrał po poprzednikach, nie kierując się takimi detalami.
Faktycznie w momencie konklawe 1958 wielu komentatorów zauważyło „Mamy patriarchę Wenecji. Malachiasz mówi pastor i żeglarz”. Włoska prasa się tym ekscytowała, przypominając proroctwo. Co zabawne poprzedni patriarcha Wenecji kard. Giuseppe Sarto, też został papieżem (Piusem X). A Malachiasz opisał Piusa X innym hasłem (Ignis ardens – o nim za chwilę). Czyli nie każdy patriarcha Wenecji dostał motto żeglarza, tylko Jan XXIII.
Jan XXIII był też papieżem ekumenicznym. Zwołał Sobór Watykański II, by przeprowadzić Kościół przez wzburzone wody XX wieku ku odnowie. Jawi się jako sternik barki Piotrowej. Jego dobroduszność (nazywano go „dobry papież Jan”) to pastoralny aspekt, a jego pontyfikat to nawigacja między tradycją a modernizmem. Niczym żeglowanie między Scyllą a Charybdą. Malachiaszowe motto pasuje tu niemal dosłownie Jan XXIII pasterz na łodzi. Żeglarz, który otworzył wrota soboru ale nie dożył jego końca. Jakby zaginął na morzu, zostawiając ster Pawłowi VI. Jednak ogólnie ten pontyfikat wspominany jest pozytywnie więc i proroctwo tu nie wybrzmiewa złowrogo, niestety.
Sarkazm jednak znajdzie swoje miejsce Jan XXIII przyjął numer, który w Kościele katolickim należał wcześniej do antypapieża z XV w. (Baldassare Cossa, Jan XXIII uzurpator). Można rzec, że nasz Roncalli „rehabilitował” to imię stając się prawdziwym Janem XXIII. Malachiasz nazywając go „żeglarzem” jakby puszcza oczko – poprzedni Jan XXIII (antypapież) został pochowany w Florencji. Mieście lądu, a ten prawdziwy Jan chłop z gór Bergamo symbolicznie pływał po falach. Dwie postaci z tym samym papieskim numerem, a tylko jedna jest prawdziwym kapitanem. Pastor et nauta to może także aluzja do imienia chrzestnego Angelo Roncalliego. Miał na imię Angelo Giuseppe. Giuseppe (Józef) był przecież cieślą, a w ikonografii cieśle bywali patronami łodzi. Hmm, chyba odpływam za daleko… Faktem pozostaje patriarcha Wenecji Jan XXIII pasuje do hasła jak ulał.
Jeśli by szukać na siłę poprzednik Jana XXIII, Pius XII pochodził z Rzymu (żeglarzem nie był), następca Paweł VI z Brescii (też nie). Jedynie kardynał Angelo Scola (patriarcha Wenecji w latach 2002-2011.) mógłby pasować ale papieżem nie został. Malachiasz więc trafił tu chyba nieprzypadkowo, bo czemu by nie przewidzieć patriarchy z miasta na wodzie? Równie dobrze mógł wstawić zdanie „Pasterz i Rybak” i też by zadziałało (Wenecja słynie z ryb). Ale żeglarz brzmi bardziej romantycznie. W sumie, ten romantyzm do Jana XXIII pasuje. To on pisał encyklikę Pacem in terris niczym list w butelce rzucony ludzkości. Dobry pasterz na falach dziejów.
Pius XII (1939–1958) – Pastor angelicus (Anielski pasterz)
Eugenio Pacelli, został przez Malachiasza ochrzczony mianem „Pastor angelicus” – „Anielski pasterz”. Co za eteryczne określenie! W 1942 roku w środku II wojny światowej, wyszedł nawet film dokumentalny o nim zatytułowany Pastor Angelicus. Sam papież zgodził się na to, najwyraźniej świadomy proroctwa i nie mając nic przeciwko niemu. Skąd ten pasterz aniołów? Jedna interpretacja – Pius XII miał mistyczne usposobienie. Był bardzo pobożny, maryjny (ogłosił dogmat o wniebowzięciu NMP w 1950). Widziano w nim niemal anioła stróża ludzkości podczas wojny. Poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi i starał się chronić Rzym przed zniszczeniem (co częściowo się udało, Rzym ocalał od poważnych bombardowań). Był również orędownikiem pokoju, choć krytycy zarzucają mu milczenie wobec Holokaustu.
Pius XII pochodził z rzymskiej rodziny Pacelli, od pokoleń związanej z Watykanem. Anielski pasterz nie odnosi się do jego nazwiska ani herbu (herb Pacellich ma gwiazdę i kwiat, może gwiazda = anioł? naciągane…). Bardziej do stylu, Pacelli miał łagodną aparycję, ascetyczną twarz, co dawało mu niemal nieziemski wygląd. Był też papieżem, który w 1943 r. napisał encyklikę Mystici Corporis Christi o Kościele jako mistycznym ciele, anielskie idee? Zwolennicy proroctwa wskazują, że Pastor Angelicus idealnie oddaje duchowego przewodnika w niespokojnych czasach.
Można wyobrazić sobie go jako postać niemal nawiedzoną. Jest słynna opowieść, jak w 1944 r. Pacelli miał wizję Chrystusa w Watykanie, powstrzymującą od ucieczki z Rzymu przed niemieckim wojskiem (nie opuścił miasta i dzięki temu później mógł pomóc ocalałym). Niczym anioł, pozostał na straży. Z drugiej strony, nazywają go „papież Hitlera”. Ale i w tej perspektywy „Anielski” nabiera drwiącego tonu anioł milczenia, pasterz odwracający wzrok. Cień pada na tego anioła, gdy pomyśleć o pociągach do Auschwitz kursujących niedaleko. Malachiasz mógł jednak użyć tego określenia mając co innego na myśli.
W 1943 r. zmarła pewna stygmatyczka, siostra Elena Aiello, która nazywała Piusa XII „anielskim pasterzem” w swoich wizjach. Zbieżność? A może to proroctwo inspirowało dewocyjną literaturę, tworząc samonapędzającą się legendę? Faktem jest, że Pius XII był ostatnim papieżem koronowanym tiarą i uosabiał anielski, dostojny styl papieski starej szkoły. Biały jak anioł, nieprzystępny jak figura z marmuru. Jego następcy to już inna epoka.
Alternatywne odczytanie pojawiło się też takie. Pastor Angelicus to tytuł książki z 1886 roku o papieżu Piusie IX (który zmarł w 1878) ale Malachiasz przypisał to motto Piusowi XII. To zabawne, bo Pius IX bywał nazywany „Pio Nono, il Pastore Angelico” za życia. Czyżby proroctwo pomyliło Piusa? A może to celowy zabieg, by pasowało do jednego z nich. Jednak przyjęło się, że to Pius XII nim jest i tyle. W każdym razie, wizerunek Pacellego błogosławiącego z loggii, drobnej postaci w bieli utkwił ludziom jak obraz anioła opiekuńczego Rzymu. Jego motto proroctwa to jedno z tych, które przyjęto bez większych kontrowersji. Może dlatego, że jest tak poetyckie, iż trudno z nim polemizować?
Pius XI (1922–1939) – Fides intrepida (Nieustraszona wiara)
Achille Ratti, to według Malachiasza Fides intrepida – Wiara nieustraszona. Hasło to dość dobrze koresponduje z charakterem Piusa XI. Był on papieżem, który nie bał się totalitarnych reżimów. W 1937 roku odważnie potępił nazizm encykliką Mit brennender Sorge, napisaną po niemiecku i przemyconą do kościołów niemieckich mimo ogromnego ryzyka. W tym samym roku wydał encyklikę Divini Redemptoris przeciw komunizmowi. Gdy faszyści włoscy naruszali wolność Kościoła, Pius XI również protestował (encyklika Non abbiamo bisogno). Wszystko to czynił z pewną bezkompromisową odwagą. Stąd łatwo zobaczyć w nim papieża nieustraszonej wiary, co mówi prawdę w oczy dyktatorom.
Był człowiekiem głębokiej wiary i zarazem uporu. Zdobył (przed pontyfikatem) szczyt Monte Rosa w Alpach. Więc dosłownie i metaforycznie wspinał się wysoko wierząc w siebie i Boga.
Pius XI podpisał Traktaty Laterańskie w 1929, godząc Kościół z państwem włoskim. Przywrócił wiarę Kościoła w swoje miejsce (Powstało państwo Watykan). Jego pontyfikat przypadł na lata międzywojenne i początek II wojny. Nieustraszony tak, bo nie bał się ekskomunikować przywódców meksykańskich prześladujących katolików, czy kłócić z Mussolinim gdy ten próbował kontrolować akcje katolickie. Malachiasz mógł nie przewidzieć faszyzmu, ale motto pasuje zgrubnie do postawy Rattiego. Z tej perspektywy można go widzieć jako wojownika wiary, prawie że papieża żołnierza (choć był bibliotekarzem z zawodu, wcześniej pracował w Bibliotece Ambrozjańskiej, a potem w Watykańskiej). Może ta nieustraszona wiara to też nawiązanie do jego imienia Achille – Achilles był przecież nieustraszonym wojownikiem (no, miał piętę, ale pomińmy).
Ratti nie cofnął się przed potępieniem ideologii, nawet jeśli to sprowadziło gniew Hitlera (gestapo podobno wpadło w szał po encyklice z 1937). Pius XI zmarł w lutym 1939 r. dosłownie na progu wybuchu II wojny. Chciał jeszcze wydać wielką encyklikę przeciw rasizmowi i antysemityzmowi (znaną jako Summi Pontificatus, którą ostatecznie opublikował już jego następca Pius XII). Nieustraszony papież nie zdążył ujrzeć najgorszego konfliktu. Jakby opatrzność zabrała generała przed bitwą. A może to ta pięta Achillesa? Niektórzy sugerowali, że został otruty, bo przygotowywał potępienie włoskiego faszyzmu ale brak dowodów.
Motto to jest dość ogólne w zasadzie każdy papież mógłby aspirować do nieustraszonej wiary. Patrząc wstecz Pius IX też był uparty w wierze (ale jemu przypisano inne hasło). Intrepida mogłaby też pasować do np. Grzegorza VII (papież od Canossy z XI w. nieustraszony wobec cesarza) ale Malachiasz zaczyna dopiero od XII w. Więc raczej chodziło o Piusa XI. On sam podobno znał i cenił proroctwo Malachiasza. Czemu by nie widzieć siebie w takim dobrym świetle?
Benedykt XV (1914–1922) – Religio depopulata (Wyludniona religia / Opustoszały Kościół)
Giacomo della Chiesa, otrzymał od Malachiasza wyjątkowo ponury epitet. Hasło to wstrząsająco trafnie łączy się z I wojną światową, która wybuchła tuż po jego elekcji w 1914 r. Pochłonęła miliony istnień zwłaszcza w chrześcijańskiej Europie. Kościoły dosłownie się wyludniły, bo młodzi wierni ginęli na frontach. Dodatkowo w 1918-19 przyszła pandemia grypy „hiszpanki”, zbierając kolejne żniwo. Religia katolicka przeżywała też kryzys. Powojenna trauma, rewolucja w Rosji (1917) tworząca państwo wojujące z wiarą, upadek monarchii katolickich (Habsburgowie, dynastie w Bawarii, Saksonii). Świat po wojnie opustoszał fizycznie i duchowo. Benedykt XV był papieżem pacyfistą. Od początku wojny próbował pośredniczyć w rozejmie ale wielkie mocarstwa go ignorowały. W 1917 wydał apel o zakończenie bezsensownej rzezi, jednak bez skutku. Po wojnie organizował pomoc charytatywną dla głodujących (niezależnie od narodowości czy religii). Jego pontyfikat to także czas, gdy ateistyczny komunizm dochodził do władzy w Rosji, czyniąc tamtejszą religio dosłownie depopulata (prześladowania cerkwi prawosławnej). W Meksyku i Hiszpanii narastały prześladowania kościoła, zapowiedzi przyszłych wojen domowych. W Turcji upadł sułtanat i powstało państwo laickie patriarchat Konstantynopola został wypędzony z tradycyjnej siedziby. Gdzie nie spojrzeć tradycyjna religia kurczyła się w przestrzeni publicznej. Nic dziwnego, że Malachiasz (albo raczej autor proroctwa) posłużył się tak dramatycznym obrazem.
„Kościół wyludniony” to papieski horror. Benedykt XV musiał odprawiać pogrzeby cywilizacji, które runęły w latach 1914-1918. Sam Benedykt XV zmarł zresztą dość młodo (67 l.) w 1922, wyczerpany problemami. Podobno powiedział „Cały świat mnie znienawidził” bo żadna ze stron wojny nie lubiła jego neutralności. Depopulata odnosi się nie tylko do strat ludzkich ale i do spadku autorytetu kościoła. Ludzie zobaczyli, że chrześcijańskie narody potrafią się zarzynać nawzajem, a papież nie umiał ich powstrzymać.
Można wyobrazić sobie go jako papieża stojącego w zgliszczach świata niczym samotny pasterz na polu pełnym krzyży. Malachiasz ubolewa nad tym papieżem cmentarnym, który przewodzi kościołowi umarłych. Rzeczywiście w okresie I wojny kapelani i duchowni mieli pełne ręce roboty na cmentarzach. Benedykt XV kanonizował m.in. Joannę d’Arc – czemu? Może potrzebował symbolu nadziei w czasach, gdy religia wydawała się przegrywać. Ale nawet kanonizacja bohaterki nie zatrzymała postępującej laicyzacji.
Czy wers mógłby dotyczyć czegoś innego niż Wielka Wojna? Mnich spisał listę prawdopodobnie około 1590. Wtedy też trwała depopulacja (wojny religijne, dżuma). Ale żaden papież z XVI czy XVII w. nie pasuje tak idealnie jak Benedykt XV. Co ciekawe, jego poprzednik Pius X (zm. 1914) miał motto Ignis ardens (ale o tym za chwilę) – płonący ogień i faktycznie jego śmierć zbiegła się z wybuchem wojny (ogień globalnego konfliktu). Następny, to religia wyludniona jakby Malachiasz opisywał ciąg zdarzeń. Ogień wojny, następnie wyludnienie. Taki ciąg wskazuje na świadome dopasowanie po fakcie ale też konsekwencję narracyjną proroctwa. Dodać należy, że Benedykt XV cieszył się reputacją świętego człowieka. Choć nie został (jeszcze?) kanonizowany.
Po Rzymie krążyły legendy, że dzieci śpiewały mu na ulicy „Viva il santo!”. Niestety, świętość nie zapobiegła depopulacji. Jeśli anioł (Pius XII) przychodzi po nim, to Benedykt XV jawi się niemal jak Hiob. Doświadczony stratą i cierpieniem ludzkości. Jego motto jest jak lament „Boże, mój kościół pustoszeje!”. I tak rzeczywiście było.
Pius X (1903–1914) – Ignis ardens (Płonący ogień)
Giuseppe Sarto, w przepowiedni figuruje jako „Ignis ardens”. To motto wydaje się opisywać żarliwość i gorliwość tego papieża. Pius X znany był z głębokiej pobożności i zapału reform. Jego dewiza brzmiała „Instaurare omnia in Christo” (Odnowić wszystko w Chrystusie). Wprowadził rewolucyjne zmiany umożliwił częstą komunię św. (nawet dzieciom), uprościł brewiarz, zreformował muzykę kościelną. Walczył też z herezją modernizmu z niesłabnącą energią. Gorejący płomień wiary w nim pałał tak można to widzieć.
Pius X pochodził z biednej rodziny (był synem wiejskiego listonosza), wyróżniał się osobistą świętością. Kanonizowano go w 1954 roku co czyni go pierwszym świętym papieżem od czasów Piusów z XVI w. (Pius V). Jego pontyfikat przypadł na względnie spokojną epokę, ale już wtedy tliły się iskry przyszłych konfliktów. W 1914 na kilka tygodni przed śmiercią Piusa X, wybuchła I wojna światowa i papież podobno umierał ze sercem złamanym widmem wojny. Legenda głosi, że powiedział „To kara Boża za grzechy narodów” i zgasł, jakby ten ognisty papież oddał życie za świat. Malachiaszowe Ignis ardens nabrało wtedy tragicznego znaczenia. Świat stanął w ogniu wojny w chwili śmierci Pius X. Jego pogrzeb odbył się w sierpniu 1914, gdy działa już grzmiały. Rzym drżał, ludzie szeptali o proroctwie. Piękny motyw – płonący papież zużył się do cna, by powstrzymać pożar (ale nie zdołał). Pius X palił się gorliwością. W oczach wiernych był jak czysty płomień tradycji katolickiej, sprzeciwiający się mrokom nowoczesności.
Moderniści zapewne widzieli w nim ogień niszczący intelektualną swobodę, bo faktycznie potępił surowo wiele nowych trędów w teologii, zmuszając księży do składania przysięgi antymodernistycznej. Był jak anioł z mieczem ognistym strzegący doktryny. Ktoś inny powie, bo jego serce płonęło miłością do Eucharystii (propagował ją żarliwie). Jednakże można dodać – ogień Piusa X spopielił też pewną otwartość Kościoła. Zabetonował fronty, co w efekcie wybuchło po jego śmierci silniejszymi napięciami.
Zabawne jest to, że w języku włoskim „ardente” to też żar, entuzjazm. Był entuzjastą tradycji. Proroctwo jak ulał. Dodajmy, że Pius X zmarł 20 sierpnia 1914, gdy wojna trwała trzy tygodnie. Ambasador Austrii przy Watykanie powiedział potem „Ten święty człowiek zmarł z żalu, widząc wojnę”. Czyli jego serce spłonęło bólem. Tak więc hasło można też odczytać jako płonący ból. Taki poetycki akcent czyni to dopasowanie wręcz wzruszającym. Kiedy ludzie w 1915 czytali Malachiasza, widzieli w Piusie X i Benedykcie XV dramat – ogień i popiół, Eliasz i Jeremiasz naszych czasów.
Leon XIII (1878–1903) – Lumen in coelo (Światło na niebie)
Gioacchino Pecci, to w proroctwie „Lumen in coelo”, czyli „Światło na niebie”. Tutaj interpretacja najczęściej nawiązuje do herbu. Miał on w swoim herbie jasną gwiazdę. Za jego czasów odkrywano komety, a papież ten był zainteresowany nauką (założył watykańskie obserwatorium astronomiczne w 1891, by pokazać światu, że kościół nie boi się nauki). Co więcej pisał encykliki, które były światłem na firmamencie społecznym. Słynna Rerum novarum (1891) zabłysła w mrokach kwestii robotniczej niczym latarnia, dając początek katolickiej nauce społecznej…
Jego długi pontyfikat (25 lat) przypadł na epokę elektryczności i żarówki Edisona. Światło nabrało nowych znaczeń. Światła lamp rozświetlały miasta, a papież patrzył na to jako autorytet moralny.
Leon XIII miał przydomek „Papież Robotników” właśnie dzięki encyklice Rerum novarum. Jako pierwszy papież został sfotografowany i nagrany kamerą (pod koniec życia, jest filmik jak błogosławi na krześle), co uczyniło go dosłownie obrazem świecącym na ekranie. W herbie jego rodziny Pecci znajdowała się gwiazda. Malachiaszowe lumen idealnie może do tego pić.
Sam papież uwielbiał wschody słońca. Wstawał wcześnie, by modlić się o świcie. Napisał również modlitwę do św. Michała Archanioła po wizji jaką miał. Podobno ujrzał demony zbierające się nad Rzymem. Czyli patrzył w niebo w sensie duchowym też. Symbolicznie można dojść do wniosku, że „światło na niebie” ale nie słońce, tylko gwiazda – a gwiazdy świecą w nocy.
Leon XIII rządził Kościołem w trudnej epoce po zjednoczeniu Włoch stracił władzę świecką (był więźniem Watykanu jak Pius IX). Kościół musiał odnaleźć się w nowoczesności, w ciemnej nocy laicyzmu. Leon starał się być światłem dialogu dogadywał się z różnymi krajami, wspierał misje. Był pierwszym papieżem, który nie władał państwem kościelnym i musiał polegać tylko na autorytecie duchowym. I faktycznie jego światło autorytetu rosło. Stał się bardzo poważanym mędrcem Europy. Proroctwo zdaje się go komplementować. Można powiedzieć, że wiele zapoczątkował ale nie dożył owoców. Jego następca Pius X cofnął niektóre liberalniejsze gesty (np. wobec demokracji w kościele). Jednak sumarycznie Leon to pozytywna postać światło, nie ciemność. W listach malachiańskich to jedno z niewielu haseł tak optymistycznych. Może autor wiedział, że pontyfikat Pecciego będzie staroświecko jasny.
Uwielbiał też symbolikę światła poświęcił sercu Jezusa całą ludzkość (obraz przedstawia się z promieniami). Wprowadził święto Matki Bożej Królowej Różańca po objawieniach w Gietrzwałdzie. Różańcowe światło wiary.
W historii był antypapież Klemens VII (ten z Avinionu, nie mylić z tym prawowitym XVI wiecznym), którego herb też miał gwiazdy ale to raczej zbieg okoliczności. Prawdziwy Leon XIII pasuje lepiej. Czasem wspomina się, że Lumen in coelo było dewizą rodu Borghese, z którego pochodził papież Paweł V (XVII w.), co mogło zainspirować fałszerza proroctwa. Ale Malachiasz zostawił to motto na Leona. Co ciekawe, za Leona XIII w 1881 odkryto w Rzymie na ścianie stare freski z symboliką papieską. Wśród nich był obraz papieża z gwiazdą i napis Lumen in coelo. Odczytano to jako cudowną zapowiedź jego pontyfikatu
Pius IX (1846–1878) – Crux de cruce (Krzyż z krzyża)
Giovanni Maria Mastai Ferretti otrzymał od Malachiasza hasło Crux de cruce, czyli Krzyż (powstały) z krzyża. To zagadkowa fraza, często interpretowana jako dziedziczenie cierpienia. Pius IX rzeczywiście dźwigał ciężki krzyż w swoim pontyfikacie. Stracił państwo kościelne i stał się więźniem Watykanu po 1870 r. Gdy wojska włoskie zajęły Rzym. Krzyż z krzyża można tu widzieć jako krzyż, który przyszedł od innego krzyża. Od herbu domu Sabaudzkiego, bo to król Wiktor Emanuel II (z dynastii sabaudzkiej, w herbie mieli krzyż sabaudzki) przejął Rzym. Pius IX musiał więc nieść krzyż zadany przez ludzi spod znaku krzyża (w herbach Włoch, Sabaudii był przecież krzyż).
Pius IX to najdłużej urzędujący papież (32 lata). Zaczynał jako dość liberalny (udzielił amnestii więźniom politycznym w 1846) ale po rewolucji 1848, gdy musiał uciekać z Rzymu, stał się bardziej konserwatywny. Ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu (1854) i zwołał I Sobór Watykański (1869-70), na którym uchwalono dogmat o nieomylności papieża. W trakcie soboru Rzym został zdobyty. Pius IX zawiesił obrady i już nigdy nie uznał nowego państwa włoskiego. Jego krzyżem była więc utrata władzy świeckiej i izolacja. Sam powiedział podobno „Wszystko stracone, oprócz wiary”. Może Crux de cruce to też aluzja do jego zawołania „In hoc signo vinces”? Miał szczególne nabożeństwo do Krzyża (w 1870 ustanowił święto Podwyższenia Krzyża dla całego Kościoła).
W interpretacji symbolicznej krzyż z krzyża widziano też jako powstały z krucjat. Pius IX w 1864 potępił błędy modernizmu (Syllabus errorum) i jakby ruszył na krucjatę ideologiczną przeciw światu. Z tego starcia kościół wyszedł ukrzyżowany (utracił ziemię). Mamy więc krzyż (kościół) wynikły z krucjaty (drugiego krzyża).
Alternatywnie niektórzy wskazują, że Pius IX beatyfikował m.in. 54 męczenników z Gorcum i 26 męczenników z Nagasaki. Uczcił krzyże męczenników. Krzyż z krzyża – nowe krzyże z dawnych krzyży. Motto to brzmi jak ponury kalambur… Pius IX doświadczył krzyżowania kościoła przez cywilny krzyż. W herbie papieża widniały gwiazdy i inne elementy ale sam krzyż szczególnie zaciążył nad jego losem.
Papież, który ogłosił się nieomylnym został upokorzony przez młode państwo. Los z niego zadrwił, skazując na przymusową klauzurę za murami Watykanu. Krzyż za krzyż – może i odwet historii za arogancję?
Jeszcze przed wypełnieniem interpretatorzy (jezuita Claudio Riaudo, 1850) sugerowali, że Crux de cruce może oznaczać papieża, który przyjmie herb z krzyżem w herbie. Pius IX herbu z krzyżem nie miał, ale tu uwaga – ostatnim papieżem przed proroctwem (sprzed 1143) był Innocenty II, który w herbie miał właśnie podwójny krzyż patriarchalny. A Malachiasz zaczyna od Celestyna II tuż po Innocentym. Czyżby więc krzyż z krzyża miał symbolizować przejście od poprzednika spoza listy? To mało przekonujące. Bardziej trzyma się wersja z krzyżem sabaudzkim. Wiktor Emanuel II, który odebrał Piusowi ziemię, nosił wielki order krzyż Sabaudzki. Pius IX zmarł w 1878, a w 1881 przy ekshumacji, rzymianie-antyklerykałowie i próbowali wrzucić do rzeki. Krzyż z krzyża – dosłownie walka krzyżem przeciw krzyżowi na moście św. Anioła. Takie sceny pokazują, ile dramatów symbolicznych krył ten pontyfikat.
Mogłabym ciągnąć to dalej, kawałek po kawałku. Jakbym pisała kronikę Watykanu dla znudzonych aniołów. Ale nie mam zamiaru zamieniać tej analizy w watykański serial. Dlatego na tym etapie stawiam kropkę. Przejdźmy do kolejnego aktu. Bo już teraz widać jedno – coś w tym jest. I to coś pachnie zbyt intensywnie, żeby było przypadkiem.
Zbieżności zbyt idealne… Czegoś brakuje. Może dwóch, może trzech papieży. Kiedy patrzę na przepowiednię Malachiasza od tyłu. Czyli od Franciszka (bez numeru), przez Benedykta (z czarnoskórym symbolem w herbie), Jana Pawła II (trud słońca) i dalej coś zaczyna dziwnie pasować. Aż za bardzo. Jakby układanka miała sens, ale tylko wtedy, gdy przymknę jedno oko i udam, że nie widzę dziur. Bo są dziury. Historyczne. Symboliczne. I logiczne.
Oficjalna liczba haseł w przepowiedni Malachiasza to 112. Miała się zaczynać od Celestyna II. Papieża z XII wieku. Od niego do „Petrus Romanus”, ostatniego wpisu bez numeru ale mamy 112 łacińskich mott. Z czego ostatnie traktowane jest jako osobny epilog nie tyle hasło, co rozdział końcowy.
Ale jeżeli porównamy to z oficjalną listą papieży, wychodzi pewien zgrzyt. Od Celestyna II do Benedykta XVI mamy około 110 papieży. Zależnie od tego, czy liczymy antypapieży, czy nie i jak traktujemy niektóre bardzo krótkie pontyfikaty. Zgodnie z tradycyjnym liczeniem do Benedykta XVI pasuje dokładnie 111. Hasło „Gloria olivae”. Po nim pojawia się Franciszek i tu kończy się numeracja. Petrus Romanus nie ma numeru. Jest poza systemem.
Co to znaczy? To znaczy, że albo brakuje dwóch papieży, którzy powinni byli się wydarzyć ale z jakiegoś powodu historia ich nie zapisała (może byli nieuznani, zbyt krótko, wybrani i usunięci). Albo ktoś błędnie przypisał początki być może pierwsze trzy hasła odnoszą się do jednego i tego samego okresu, czyli do czasów fałszywych papieży. Benedykta IX, Grzegorza VI i Sylwestra III co obniżyłoby liczbę faktycznych pełnoprawnych haseł i pozwoliło wpasować Franciszka w numer 112.
Kim byli ci trzej? Tu robi się ciekawie. Benedykt IX był oficjalnie papieżem. I to aż trzykrotnie (1032–1044, 1045 i 1047–1048). Figuruje na oficjalnej liście papieży, mimo że jego pontyfikaty były przerywane skandalami, rezygnacjami i powrotami. Uznawany przez Watykan ale przez wielu historyków moralnie niegodny. Grzegorz VI również uznany za oficjalnego papieża. Został wybrany po tym jak kupił papiestwo od Benedykta IX, by ratować sytuację kościoła. Zmuszony do abdykacji w 1046. Uznany, choć z ciemnym cieniem korupcji. Sylwester III ten jedyny, który nie został uznany. Przejął tron Piotrowy w 1045, gdy Benedykt IX został wypędzony ale Benedykt nigdy formalnie nie abdykował. Dlatego Sylwester III figuruje w historii jako antypapież.
Zatem dwóch z tej trójki było oficjalnie papieżami. Jeden nie. Jeśli właśnie od tej zamieszanej trójcy zaczyna się lista Malachiasza, to możliwe, że wpisy 1–3 dotyczą jednego burzliwego momentu, a nie trzech osobnych pontyfikatów.
Pojawia się też inna teoria bardziej ludzka, a przez to bardziej niepokojąca. Co jeśli ten, kto przepowiednię Malachiasza spisał, po prostu się pomylił? Przekręcił coś, źle zrozumiał, dopisał ze słyszenia? Przecież cały tekst jest znany dopiero od XVI wieku, a rzekomo powstał ponad 400 lat wcześniej. Nawet najświętsze manuskrypty mają w sobie błędy kopiujących je skrybów.
Jeśli przyjąć jako klucz papieży, którzy dziś wydają się dopasowywać do przepowiedni jak Benedykt, Jan Paweł II czy Franciszek, to prędzej czy później docieramy do punktu, w którym logika przestaje działać. Hasła przestają się układać w ciąg, a zaczynają przypominać horoskop, który można dopasować do każdego.
Jeśli teoria, że przepowiednia została napisana po to, by ułatwić wybór konkretnego papieża (prawdopodobnie Urbana VII), jest prawdziwa to można pójść dalej. Może cały ten dokument miał wzbudzać nie tyle nadzieję, co grozę. Grozę końca. Grozę upadku. A może nawet nie grozę tylko subtelną presję. Może od tamtej pory niektórzy kardynałowie wybierając kolejnych papieży, choćby podświadomie sugerowali się tym tekstem. Kto wie?
To sugeruje, że przynajmniej część przepowiedni mogła zostać dopisana lub sformułowana w taki sposób, by pasować do konkretnych wydarzeń historycznych. Albo że była celowo ukierunkowana. Tak, niektóre jak najbardziej. Przykładowo, hasło De medietate lunae (Z połowy księżyca) przypisywane Janowi Pawłowi I, zmarł w połowie miesiąca księżycowego równie dobrze pasowałoby do innych papieży urodzonych lub zmarłych podczas zaćmień lub konkretnych faz Księżyca. Niektóre hasła są na tyle ogólne, że mogłyby być użyte w różnych kontekstach. To również świadczy o ich podatności na reinterpretacje.
Warto też postawić pytanie czy hasła w tej przepowiedni pasowałyby do innych papieży, w innej kolejności? Nie chodzi tu o pojedyncze dopasowanie ale o cały ciąg czy np. motto przypisywane Janowi Pawłowi II i kolejne, przypisane Benedyktowi XVI, mogłyby razem w tej samej kolejności pasować do papieży sprzed kilkuset lat? Analiza wykazuje, że raczej nie. Ciągłość skojarzeń zaczyna się załamywać, gdy próbujemy przenieść kolejne wersy na inną epokę. Poszczególne hasła są często tak ogólne, że można by je przypisać wielu papieżom ale ciąg sekwencja, która pasuje do późnych pontyfikatów XX i XXI wieku, przestaje mieć sens przy próbie przełożenia jej na wcześniejsze czasy.
Przykład testowy. Hasła 108–111 (ostatnie przed Franciszkiem):
108 – Flos florum (Kwiat kwiatów)
109 – De medietate lunae (Z połowy księżyca)
110 – De labore solis (Z trudu słońca)
111 – Gloria olivae (Chwała oliwki)
Przypisane kolejno do:
Paweł VI
Jan Paweł I
Jan Paweł II
Benedykt XVI
Wszystkie te przypisania bazują na dosyć luźnych skojarzeniach:
Paweł VI miał lilię w herbie (Flos florum = kwiat)
Jan Paweł I zmarł 33 dni po wyborze, czyli w połowie księżyca
Jan Paweł II urodził się i zmarł w zaćmieniu słońca
Benedykt XVI należał do zakonu benedyktynów, który miał symbolikę oliwną
Ale… spróbujmy dopasować te cztery hasła do np. czterech kolejnych papieży z XIV wieku:
Innocenty VI
Urban V
Grzegorz XI
Urban VI
I tu nagle nic się nie klei. Nie mają takich herbów. Nie byli związani z oliwką, księżycem, kwiatami ani żadnymi szczególnymi zaćmieniami. Żaden z nich nie nosił imienia związanego z florą, astronomią ani oliwą. Ich biografie są bardziej polityczne, osadzone w konfliktach z soborami.
Ale tu pojawia się największa ironia. Jeśli przyjąć tę alternatywną chronologię, Franciszek przestaje być dodatkiem poza numeracją, a staje się ostatnim prawdziwym wpisem. Petrus Romanus to nie jego następca. To on. On jako symboliczny Piotr Rzymianin. Nie z imienia ale z czynów. Z włoskimi korzeniami, z wyboru biedy nad władzę, jako pierwszy jezuita czyli czarny papież i jako ten, który obejmuje kościół w czasach zamętu. Rozłamu i duchowej pustki. Franciszek zaczyna wyglądać nie jak wyjątek, ale jak kulminacja całej linii.
„Straszliwy Sędzia osądzi swój lud” co to znaczy?
To ostatnie zdanie proroctwa nie jest już symbolem. To wyrok. Nie metafora. Nie przenośnia. To bezlitosna, czarna kropka kończąca całą historię. Ale najważniejsze pytanie brzmi kto jest tym Sędzią? W tradycji chrześcijańskiej straszliwy sędzia to Bóg i nie, nie ten miły staruszek z obrazków katechezy. Nie ten, który tuli baranki. To Bóg Sądu. Ten ze starego testamentu, nie nowego. Nie daje czasu na poprawę tylko odczytuje wyrok, który już dawno został zapisany w aktach.
Ale ten sąd może mieć więcej niż jedną twarz. Być może straszliwy sędzia to nie tylko jakaś istota. Może to właśnie… Kościół sam dla siebie. Instytucja, która zbudowała ołtarze na kościach i teraz musi spojrzeć na własne lustro. A lustro nie wybacza. Lustro nie kłamie. I nie rozgrzesza. Może ten sędzia ma twarz sumienia. Milczącego przez stulecia, teraz w końcu wrzeszczącego.
Swój lud – kto to dokładnie? Wierni? Duchowni? A może ci wszyscy, którzy przez wieki chowali się za liturgią jak za maską, zamiast nieść światło? Może chodzi o tych, którzy milczeli, gdy dzieci krwawiły. O tych, którzy zakładali sutanny, by ukryć wilczą sierść. Może ten sąd obejmie wszystkich tych, którzy kochali i tych, którzy bali się kochać inaczej, niż nakazał dogmat.
A co, jeśli ten sąd już się dzieje? Może nie będzie trąb, ognia, aniołów spadających z nieba. Może nie będzie wcale spektaklu. Może będzie tylko… milczenie. Cisza po ujawnionych aktach. Cisza po pustych ławkach. Cisza po tym, jak ostatni wierny zgasi światło. Bo prawdziwy sąd nie potrzebuje dźwięku. Wystarczy moment, w którym nie da się już patrzeć w lustro bez wstrętu. I to jest właśnie straszliwe. Nie gniew. Nie kara. Tylko to, że już nie ma drogi ucieczki. Nie ma więcej zasłon. Jest tylko naga prawda. I ostatnie spojrzenie. To spojrzenie, które mówi „wiedziałeś i nic nie zrobiłeś”.